monotematyczne poszukiwanie błota
Niedziela, 6 czerwca 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Dzienniczek Dr. Jekylla
Wyruszyłem dziś przed południem w stronę Dobieszkowa. Tocząc się starą Mazowią i sobie znanymi ścieżkami byle jak najdalej od tego paskudnego czarnego cosia zwanego asfaltem. Miło i przyjemnie tocząc w pogoni za hehe doskonałą średnią dzienna (zresztą to jakaś głupota wyciskanie tej średniej o czym dalej).
W Dobieszkowie nadzieja na błotko i jaki zawód - błota brak wyschło.
Nic to dalej nad Moszczenicę, nad moją ulubioną ścieżkę.Omijamy obrzydliwe asfalty strykowskie i do Swędowa i do lasu. Na początku wszystko spokojnie poza jedna wielką dziurą którą ktoś wykopał na środku ścieżki. W sumie nie dziwię się skoro jakiś baran jeździ ścieżką na motorze crosowym. Choć jak się w nią wpakuje to chyba już raczej nie pojedzie nigdzie dalej...
Jadąc dalej wpadamy w las w wzdłuż ścieżki przed siebie... po chwili pojawia się kolejny rower pan krzyczy czy tu sie da przejechać - da da odpowiadam. I tu zaczyna się wycinanie średniej przejazdu im dalej tym większe błoto, tym więcej przepraw przez kolejne dopływy czy też spływy wody z lasu. Ta metoda Doktor J. urąbany pprzednie jako i ja po same kolana hehe... Pan za mną dzielnie mi towarzyszył... bo właściwie to była jedyna droga. . Tak po godzinie z hakiem z buta niż z koła udało się wyjechać na jakąkolwiek drogę :)
Krótka pogawędka z panem i do widzenia - reperować średnią i do Łodzi hola... W końcu małe opłukanie się w zimnej nieco kałuży przed A2 błotko zaschło i zaczęło piec jakoś tak niefajnie w łydeczki...
Po chwili w sumie Łagiewniki i miodowe pod modrzewiem, obiad i do domu...
po drodze akt litości umyłem Doktorka bo jakoś tak z parę kilo był cięższy od owego błota... potem w domu umyłem siebie i zaprzyjaźniłem się z poduszką bom padł jak mucha :)
W Dobieszkowie nadzieja na błotko i jaki zawód - błota brak wyschło.
Nic to dalej nad Moszczenicę, nad moją ulubioną ścieżkę.Omijamy obrzydliwe asfalty strykowskie i do Swędowa i do lasu. Na początku wszystko spokojnie poza jedna wielką dziurą którą ktoś wykopał na środku ścieżki. W sumie nie dziwię się skoro jakiś baran jeździ ścieżką na motorze crosowym. Choć jak się w nią wpakuje to chyba już raczej nie pojedzie nigdzie dalej...
Jadąc dalej wpadamy w las w wzdłuż ścieżki przed siebie... po chwili pojawia się kolejny rower pan krzyczy czy tu sie da przejechać - da da odpowiadam. I tu zaczyna się wycinanie średniej przejazdu im dalej tym większe błoto, tym więcej przepraw przez kolejne dopływy czy też spływy wody z lasu. Ta metoda Doktor J. urąbany pprzednie jako i ja po same kolana hehe... Pan za mną dzielnie mi towarzyszył... bo właściwie to była jedyna droga. . Tak po godzinie z hakiem z buta niż z koła udało się wyjechać na jakąkolwiek drogę :)
Krótka pogawędka z panem i do widzenia - reperować średnią i do Łodzi hola... W końcu małe opłukanie się w zimnej nieco kałuży przed A2 błotko zaschło i zaczęło piec jakoś tak niefajnie w łydeczki...
Po chwili w sumie Łagiewniki i miodowe pod modrzewiem, obiad i do domu...
po drodze akt litości umyłem Doktorka bo jakoś tak z parę kilo był cięższy od owego błota... potem w domu umyłem siebie i zaprzyjaźniłem się z poduszką bom padł jak mucha :)