Ostatnia szarża do nieba w wzwyż - dziś rano zmarł mój ojciec, człowiek który kupił mi pierwszy rower, potem następny i jeszcze następny... był mi ojcem, trochę kumplem, trochę wrogiem...
A ja odebrałem dziś nowe zabawki i pierwszy raz w życiu wcale nie potrafię nimi cieszyć.
Baczyński napisał "Czy to była kula synku - czy ci serce pękło", moje dziś pękło z łomotem...
pogoda piękna wręcz wzorcowa i nici... łańcuch trzeba nowy bo stary już zaniemógł potężnie i kasetę też - po inspekcji wyszło na to że zjechana niemiłosiernie...
ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło w PN przywiezie pan kurie nowe zabawki - także zakładamy i brykamy :)
Wyruszyłem dziś przed południem w stronę Dobieszkowa. Tocząc się starą Mazowią i sobie znanymi ścieżkami byle jak najdalej od tego paskudnego czarnego cosia zwanego asfaltem. Miło i przyjemnie tocząc w pogoni za hehe doskonałą średnią dzienna (zresztą to jakaś głupota wyciskanie tej średniej o czym dalej). W Dobieszkowie nadzieja na błotko i jaki zawód - błota brak wyschło. Nic to dalej nad Moszczenicę, nad moją ulubioną ścieżkę.Omijamy obrzydliwe asfalty strykowskie i do Swędowa i do lasu. Na początku wszystko spokojnie poza jedna wielką dziurą którą ktoś wykopał na środku ścieżki. W sumie nie dziwię się skoro jakiś baran jeździ ścieżką na motorze crosowym. Choć jak się w nią wpakuje to chyba już raczej nie pojedzie nigdzie dalej...
Jadąc dalej wpadamy w las w wzdłuż ścieżki przed siebie... po chwili pojawia się kolejny rower pan krzyczy czy tu sie da przejechać - da da odpowiadam. I tu zaczyna się wycinanie średniej przejazdu im dalej tym większe błoto, tym więcej przepraw przez kolejne dopływy czy też spływy wody z lasu. Ta metoda Doktor J. urąbany pprzednie jako i ja po same kolana hehe... Pan za mną dzielnie mi towarzyszył... bo właściwie to była jedyna droga. . Tak po godzinie z hakiem z buta niż z koła udało się wyjechać na jakąkolwiek drogę :)
Krótka pogawędka z panem i do widzenia - reperować średnią i do Łodzi hola... W końcu małe opłukanie się w zimnej nieco kałuży przed A2 błotko zaschło i zaczęło piec jakoś tak niefajnie w łydeczki...
Po chwili w sumie Łagiewniki i miodowe pod modrzewiem, obiad i do domu... po drodze akt litości umyłem Doktorka bo jakoś tak z parę kilo był cięższy od owego błota... potem w domu umyłem siebie i zaprzyjaźniłem się z poduszką bom padł jak mucha :)
są różne uzależnienia... ja chyba w 100% jestem uzależniony od poszukiwania odpowiedniej błotnistej powierzchni :)
wczoraj takowa się znalazła na drodze technicznej w miejscu prowadzonych wycinek w Dobieszkowie... Nieco na dół, niekoniecznie można się rozpędzić ale ta śliczna błotnista maź... a potem nie wiadomo jaką metodą wyrosła przede mną wielka śliczna kałuża pełna błotka i innych różności
i najważniejsze nie dało się jej ominąć :) - całkowity brak opcji na taki manewr - więc hopla do SPA :)
Zawodowo grafik, prywatnie korbami różnych marek kręcę już zgoła 20 lat :) i jakoś tak mi mało :)
A tak prawdę mówiąc to najlepiej jest zgubić się gdzieś w lesie i szukać drogi powrotnej; po GPS sięgamy kiedy słonce zachodzi na niebie...
choć ostatnio nie sięgamy idziemy na żywioł, trenujemy pamięć...