są różne uzależnienia... ja chyba w 100% jestem uzależniony od poszukiwania odpowiedniej błotnistej powierzchni :)
wczoraj takowa się znalazła na drodze technicznej w miejscu prowadzonych wycinek w Dobieszkowie... Nieco na dół, niekoniecznie można się rozpędzić ale ta śliczna błotnista maź... a potem nie wiadomo jaką metodą wyrosła przede mną wielka śliczna kałuża pełna błotka i innych różności
i najważniejsze nie dało się jej ominąć :) - całkowity brak opcji na taki manewr - więc hopla do SPA :)
dziś udało mi się "wyciągnąć" na rower Obywatela Inżyniera W. troszkę po city potem łagiwewnikami niespiesznie zwiedzając okoliczne rozmaitości... jednak fajnie jest się nie spieszyć, poprzyglądać się rozejrzeć się ect... a nie gnać by średnia była w normie ect... :)
Już kilkakrotnie to miejsce zwróciło moją uwagę. Dziś dojrzałem, do utrwalenia jego obecności... Okolice Maciejowa - chyba Wilkowice na trasie na Malinkę w Zgierzu, po prawej stronie dobrze ukryte za krzakami przy drodze.
...poza tym do ścieżki błotnistej nieco nad Moszczenicą się udałem, jadąc z wiatrem i pod wiatr, zobaczyć czy woda w tej małej rzeczce opadła... i opadła. Miejsce, w którym Doktor J. pławi się po osie jest już zupełnie inne. Rozlewisko opadło pozostawiając jakieś kszaczory i inne cosie, których wcześniej nie było... całkowicie się zmieniło, właściwie cała trasa wzdłuż Moszczenicy jest za każdym razem inna...
Do Łagiewnik miejskim asfaltem, potem szybciutko stale utrzymując 30 km/h na zegarku po Łagiewnikach... łyk miodowy w miejscu przyjaznym, i do domu (zimno jak sto skurczybyków po drodze...)
przejechana setka dzień wcześniej tylko mnie podkręciła... tak też wsiadłem na rower i pojechałem... Pojechałem trochę nową trasą Mazovii. Zanim dojechałem do lasu mijając A2 na środku drogi dwie wielkie kałuże - generalnie wolałem ominąć idąc bokiem bo nie wiadomo co w kałuży spotkać można; wynik, zapadłem się w rozmoczonym gruncie tak po kolana :); gdyby łódzka edycja była wczoraj... to to działo by się całkiem ciekawie, odcinek wzdłuż rzeczki opodal krzaczka, jest całkowicie błotnisty w całej swej rozciągłości, do tego wszystkiego tak się pozmieniało, że zastanawiałem się kilkakrotnie czy aby jestem tu gdzie planowałem być :) ta mała rzeczka za chwil kilka będzie przypominać rzekę małą i całkiem poważną. Ta część przejazdu przyniosła całkiem miłe efekty jeśli chodzi o kąpiele w lokalnym SPA...
(na Mazovi była tam gustowna kładka... właściwie powinno być to co teraz - jedna wąska kłoda; kolejka trwała by z 3h)
Potem do Strykowa, a dalej do Lasu Janinowskiego... Tutaj SPA na całej rozciągłości wzdłuż lasu. Co chwila coś ciekawego mokrego i błotnistego. Wyjazd z lasu też ciekawy, znów błotko, tym razem do kostek :)
Potem pojechałem starą trasą poprzedniej Mazovii... nieco zmodyfikowaną tutaj też błotko na środku zakrętu coś czego nie dało się ominąć. Także wpakowałem się jadąc jakieś 50km/h w wielką łachę błota czyniąc jeden wielki rozbryzg. oczywiście ozdabiając siebie należycie... W Dobieszkowie spodziewałem się, że będzie najgorzej; jednak wszystko wyschło prawie że. Chwilę później mały przelotny deszczyk i do Łagiewnik, jakimiś opłotkami szutrowo-błotnisto-kałóżowatymi :)
Generalnie bardzo miła niedziela spędzona w lokalnym SPA.
stan na dzis :) - reszta odpadła w drodze powrotnej :) tyle zostało, i nadal dobrze się trzyma :)
Wraz z Martinezem i Norbim ruszyliśmy nienerwowo ciesząc się pogodą i brakiem deszczu...
w Nowosolnej rozdzieliliśmy się. Pojechałem troszkę terenem... dobłacając się do oporu, przyjechałem pod Modrzewie... zjadłem obiad i obejrzałem pokaz tego co potrafi chmurka oglądałem gigantyczne
Spadało z nieba dużo lodu w większości wielkością równą średnicy około 1 cm !!!!
ot po pracy nie znając swego miejsca na ziemi ruszyłem odwiedzić kuzyna na chwilkę... po czym szybciutko do Łagiewnik... tydzień bez roweru zrobił swoje... zdyszałem się wierutnie... nie zabrałem nic do picia bo myślałem, że tak na chwilkę skoczę. Jednak chwilka się wyciągnęła. z tych dwóch godzin 1,5 h spędzone w strefie Power Zone gnając jak wściekły. Gnając szukając sklepu jakiegoś otwartego z czymś mokrym. Mokre przyswajalne przez organizm, znalazłem dopiero pod modrzewiami... na szczęście taki wysuszony niemądrze nie wypiłem "miodowego" duszkiem... W lesie spotkałem dziki ale nie były jakoś zainteresowane rywalizacją i eksterminacją czegoś zdyszanego i pędzącego.
Jadąc do domu i patrząc w niebo widzę coś ciemnego i wielkiego co ciągnie nad miasto... pogrzmiewało sobie spokojnie komunikując "oto ja CHMURA" myślałem, że ją ubiegnę; myślałem, oczywiście błędnie dojechałem do domu delikatnie zroszony na wylot... jedyny plus nie musiałem myć roweru.. sam się umył.
Doktor odzyskał łańcuch i od razu radość w domu zagościła... pośmigaliśmy sobie po Łagiewnikach dziś ustawiając to i tato w sprawach amortyzacji. Dr. doczekał się mycia w myjni... wolałem w domu tych paru kilogramów błota nie zmywać w trosce o lokalną domowa kanalize...
tak 913 km w tym miesiącu poświadczył swoją obecność urwanym łańcuchem na środku skrzyżowania :)
w sumie dobrze, że niedaleko domu... że nie np 50 km od Łodzi (wczoraj) albo dziś w terenie... Coś przeskakiwalo. myslałem,że to kaseta się wyrobila... a to pan obywatel wieloczłonowy łańcuch... najwyraźniej Dr domaga się wymiany napędu...
czy 913 to nie jest jakiś numer alarmowy ?????
a tak poza tym to pogoda piękna, błoto podeszczowe nocne cudne Dr musi zostać umyty bo waży z 2 kg więcej od zabiagow w lokalnym SPA... wszystko super... jedynie ta wieloczęściowa część roweru.... ale cóż dalej przed siebie...
Zawodowo grafik, prywatnie korbami różnych marek kręcę już zgoła 20 lat :) i jakoś tak mi mało :)
A tak prawdę mówiąc to najlepiej jest zgubić się gdzieś w lesie i szukać drogi powrotnej; po GPS sięgamy kiedy słonce zachodzi na niebie...
choć ostatnio nie sięgamy idziemy na żywioł, trenujemy pamięć...